Droga belfra

          Zapraszam cię do podróży z dwiema polonistkami. W jej trakcie „po śmieszkach były płaczki” (za potcasterką Joanną Okuniewską). Potem znowu śmieszki. Etapy naszej drogi podzieliłam na części, z których pierwsza ma nawet dialogi. A co. Podróż rozpoczęła się od niepewności i tremy. Dalej wiodła z uważnością i zachwyceniami, egzaltacją złośliwie przez niektórych zwanymi. Będzie o śmieszkach skutkujących spływającym makijażem i płaczkach, czyli smutnym finale podróży zabarwionym adrenaliną. O zatrzymywaniu się będzie.

Część 1.

Zwykle w soboty się szkolimy. Tej soboty jednak było inaczej. My,  trenerki, będziemy szkolić.

Wyjeżdżamy, 7.00. M. wsiada. Nasze oblicza nerwowe łamane przez niepewne.

– Tak właściwie nie wiem, dlaczego tak wcześnie wjeżdżamy.

– Ja też. Pomroczność jasna czy tam ciemna, szlaczek, nas ogarnęła. Na kawę się zatrzymamy najwyżej.

Jedziemy.

– Ożesz, durna nawigacja, powiedz mi, dlaczego zawsze ją włączam??? Nadrobiłyśmy! (piiiiiiiii, bo tu bluzgi i się nie nadają)

– Cicho, Zofia, nie poradzisz, nie nerwuj się.

Jedziemy. Czas w zapasie z lekka się skurczył.

– Ty, zobacz, jak ładnie, rób zdjęcia, ja trzymam kierownicę, chyba, że ty potrzymasz.

– Nie chciałabyś. Faktycznie, ślicznie jest.

Pierwsze śmieszki i M. robi zdjęcia. Z namaszczeniem oraz początkami zachwytu.

– Nie ruszaj tak! Nie wyjdą!

– Wyjaśnij mi, jak mam nie ruszać samochodem, jadąc jednocześnie, to się zastosuję.

– To się zatrzymaj! Czego nie rozumiesz? Teraz, nie widzisz tego???

Duże śmieszki. Nie jedziemy. Bo widzę i też się zachwycam. Jest jesień. Czas w zapasie ponownie leciutko się skurczył.

Jedziemy.

– Jaaaaaa, słońce wyszło! Cuuuuudnie! Zatrzymaj się!

– Nie mogę, zakaz. Kasę masz na mandat? To się zatrzymam.

– A teraz???

– Teraz mogę, rób, ale szybko.

Śmieszki. Zaraz potem jedziemy. Jesień z nami, cały czas. I nie odpuszcza. Czas w zapasie za to tak.

– Nie zatrzymujemy się już. Oprzytomnij łaskawie i rzuć okiem, przytomnym, na zegarek.

– Ooaaaaa, jeziorko!!!

– Nie.

Śmieszki i jedziemy.

– Tęczaaaaaaa! Widzisz to? Ale widzisz???

– Ok, dla tęczy się zatrzymam, ostatni raz.

Śmieszki. Stoimy. M. robi zdjęcia. Coś jej nie pasuje.

– Bo ty zawsze tak jakoś głupio stajesz, przy słupach jakiś. Nie umiesz inaczej? Jak mam zdjęcie zrobić?

Milczę. M. jednak robi zdjęcie słupowi również. Spokorniała w imię tęczy.

Jedziemy. Zapas nadal jest, choć dla mnie już mało komfortowy.

– Widzisz, widzisz? Pole berberysów! Czerwone pole! Całe! Nie, ognisto – brązowe!

– Widzę – zimno stwierdzam, choć ukradkiem rejestruję, z wewnętrznymi śmieszkami. – Nie –zaciskam zęby.

Jedziemy. I wtedy mi się wymsknęło, szlaczek:

– Jaki piękny, stary cmentarz, po lewej, patrz, nie na drzewa, cholera, cmentarz zobacz!

– Faktycznie!

– Ok, na powrocie zajrzymy.

– Ale dlaczego nie teraz? Zapas mamy. Buuu, na chwilkę chociaż!

– Nie. Miarkuj się.

Śmieszki i jedziemy. Pozostałości zapasu uratowane.

– Ale tu pięknie, zobacz! Wiem, wiem, nie możemy, nie nalegam –jakoś smętnie zabrzmiała M. – Dorosłym trzeba być i rozsądnym. Obowiązkowym też, takie jesteśmy przecież.

Śmieszki, ale jedziemy. To teraz priorytet, taki poważny i dorosły.

I znowu mi się się wymsknęło:

– Nie chcę cię matwić, M., ale właśnie wjeżdżamy do Tucholskiego Parku Krajobrazowego.

Śmieszki do łez. Makijaż spływa, więc oprócz śmieszków jest nerw oraz konfuzja.

Tucholski Park jednak robi swoje:

– Dobra, rób zdjęcia, ale z samochodu. Zrób to, teraz! No już!!!

– Czekaj, ja tak nie mogę, nie naciskaj! Chcę przecież, ale bez presji, bo się schowam!

Śmieszki, makijażu nie ma, to znaczy jest, ale w zaciekach. M. mimo presji robi zdjęcia, ja wspieram. Przebąkuję coś o dumie i że tak potrafi. Mimo że samochód się rusza. M. bez makijażu, ale szczęśliwa, to ważne. Musimy być szczęśliwe przed szkoleniem. Chcemy przelać to szczęście i zapał, taki mamy plan.

Jedziemy, jest zapas, jest dobrze.

Część 2.

Człuchów, uf i hura. Już w  ogródku i witamy się z gąską.

– Co to? Ała! Co się stało???!!!

– Ktoś w nas wjechał, od tyłu, Maja.

– A to nie drzewo?

– Nie, drzewo tak nie potrafi, to człowiek musiał być.

Stoimy. Facio również, co dziwne, bez refleksu jakiś, pewnie w szoku jak my. M. trzyma telefon, ale ani jej w głowie zdjęcia. Wygląda blado. Mówi, że ja też.

Facio podchodzi i bluzga. Pretensje ma:

– Musiała się pani zatrzymać przed tymi torami?

On mówi nieprzyjemnie, ja milczę. Dzwonię po służby. M. nadal blado wygląda, więc się martwię.

Nie jedziemy, zapas kurczy się niemiłosiernie. M., szlaczek, biała, pojękuje. Beemka również by pojękiwała, gdyby potrafiła. Pokiereszował ją gość od tyłu, taki fakt. Faktem też jest, że to czołg. Przód krążownika facia to ruina. U nas wgniecenia i takie tam.

Nie jedziemy, czekamy na służby. Myślimy o czasie i szkoleniu, czy zdążymy. Takie dorosłe, odpowiedzialne. Wspierają nas tubylcy, zaraz to wspieranie podejmują służby. Facio się pogrąża, artykułując swoje oburzenie na mnie, która ZATRZYMAŁA SIĘ PRZED PRZEJAZDEM! Głupia taka baba, która nie wie, że tu żaden pociąg nie przejeżdża… Służby go nie zrozumiały, wręcz przeciwnie.

Jedziemy. Facia nie oceniamy, nie wiemy, dlaczego w nas wjechał. Przecież dla niego to też żaden fan. Bez wyroków, jesteśmy krytycznymi myślicielkami. Nie mamy pełnych danych. Osobiście projektuję sobie skrycie jego przyszłe składki OC oraz remont krążownika. Robi się żal facia.

Jedziemy.

Część 3.

Jesteśmy na miejscu. Zapas maleńki, ale jest!

Wylegają ze szkoły i z samochodów wspieracze. Zabierają z nami materiały.

Dostajemy kawkę, rozmowę, zrozumienie. Kolana się uspokajają. Przypominamy sobie, po co tu jesteśmy. Włącza się dorosłość i, daj Bóg, profesjonalizm.

Jesteśmy. Z myśleniem krytycznym. Płyniemy, zachwycamy się, zarażamy. Tak bardzo chcemy innej, nowej szkoły. Nie instytucji, ale relacji, komunikacji, współpracy, chcemy wow dla uczniów. A czasu nie mamy zbyt wiele, zbyt wiele go też zmarnowałyśmy. Nie możemy już sobie pozwolić na więcej marnotrawstwa.

– Co nam zrobiła ta rutyna MK? Co daje uczniom? Jak ją możemy wykorzystać na lekcji?

Te pytania na matapoziomie wielokrotnie padały podczas tego spotkania. I zobaczyłyśmy błysk w oczach, zobaczyłyśmy niepewność, widziałyśmy pytania. Jesteśmy szczęśliwe. Ziarno zostało zasiane. Zatrzymali się. ZACZYNAJĄ SIĘ ZASTANAWIAĆ. Eureka!

Jesteśmy w ogródku.

Po szkoleniu znowu śmieszki. Bo okazuje się, że zrobiłyśmy TO. Pierwsze szkolenie stacjonarne.

Po śmieszkach będą płaczki, po płaczkach śmieszki. Takie życie.

Znowu jedziemy.

Ten dzień to metafora mojego życia belfra. 

🙄Najpierw z niepewnością patrzę na kogoś, kto zrobił TO. Podziwiam. Myślę, że nie dam rady.  Że tak nie potrafię. 

🤩Potem pierwsze zatrzymanie i zachwycenie. Trema, ale robię to! Mało perfekcyjnie, jak te zdjęcia. Ale zrobiłam! 

😯Kolejne zachwycenia, zatrzymania. Wewnątrz strach, że może tracę czas. 

🤨Czasem natknę się na jakiś słup,  wkomponowuję go w swoje zachwycenia. 

😱Bywa, że zachwycam się i robię TO w pędzie.  

😣Bywa, że zatrzymam się i ktoś na mnie wjedzie. Bo nie uprzedziłam, że się ZATRZYMUJĘ. 

🤩Otrząsam się po kraksie i znowu się zachwycam. 

😀Okazuje się, że czasu starczy. Mimo że się zatrzymuję. 

🧐Już nie tylko się uczę, ale pokazuję innym. Mam w tym wspieraczy.

🤗Teraz ja jestem tym, co TO zrobił. 

🥰Wdrażam myślenie krytyczne, nie stawiam ocen.

🛣 Okazuje się, że to nie finał. Że nadal jestem w drodze.

Zapraszam ciebie do podróży z przystankami. Do zatrzymania się i zrobienia pierwszego, nieperfekcyjnego kroku.

Potem już poleci.

Belferka Zosi